Wspieram Kasisi :)

12 marca 2014

Powitać wiosnę w Krakowie

O minionym weekendzie można śmiało powiedzieć: WIOSENNY.
Temperatura ok. 13 st na plusie (i to 9 marca!!!), piękne słońce, leciutki wietrzyk z taką wiosenną wonią, która miło pieści nozdrza ;)
No i do tego wszystkiego jeszcze cudowne miejsce: Kraków.

Tak się złożyło, że los (a raczej mój zakład pracy) rzucił mnie (a raczej wysłał) do Krakowa. Pojechałam się szkolić w zakresie prawa autorskiego. Szkolenie było i minęło. Sama nie wiem, czy jestem dzięki niemu mądrzejsza, czy mam jeszcze większy mętlik w głowie... no ale nie o tym ten post.

Nie mogłam się powstrzymać, by nie wykorzystać okazji i nie pojechać do Krakowa już w niedzielę, tak by mieć jeden cały dzień na spacer po Starym Mieście. Tym bardziej, że nigdy w Krakowie nie udało mi się być inaczej niż tranzytem.

Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Wczesnym rankiem w niedzielę rozpoczęła się moja krakowska eskapada.

Muszę przyznać, że jestem zachwycona.

Miasto zupełnie inne niż Warszawa. Ludzie się tak nie spieszą, są bardziej wyluzowani. Rynek i Stare Miasto tętnią życiem, są faktycznym centrum wszystkiego: wycieczek, rozrywek, kościołów, sklepów z pamiątkami i restauracyjek i barów różnego rodzaju.

Na początku trudno się przestawić, by zwolnić krok. Przyzwyczajona tym, że w Warszawie ciągle gdzieś się spieszę, gdzieś biegnę, czasem do pokonania są duże odległości, musiałam się przestawić na duży slowdown.

Do tego przed wyjazdem miałam tyle rzeczy do ogarnięcia, że nie było kiedy ułożyć sobie konkretnego planu dnia (niestety tylko jednego, bo poniedziałek i wtorek zdominowało szkolenie).

Czasem najlepszym planem jest brak planu. :)

No więc poszłam tam, gdzie mnie nogi same poniosły. Cudowny ponad pięciogodzinny spacer. Obiad na Kazimierzu, menu - słynne wypasione mega olbrzymie zapiekanki. I to tylko za 8 zł!!!!!!! Po drodze pielgrzymka do wszystkich kościołów, zaliczony Wawel (na tyle na ile się dało), zaliczone sklepy z pamiątkami :) Jak to wspaniale jest móc usiąść na Rynku i... nic nie musieć. Nie spieszyć się. Nie mieć zobowiązań. Siedzieć i patrzeć na wycieczki obcokrajowców, które podniecają się kiedy hejnalista do nich macha z okienka wieży Kościoła Mariackiego. Patrzeć na dzieciaki uganiające się za wszechobecnymi gołębiami (szczerze nie lubię tych ptaków, a te w Krakowie, to już kompletnie niczego się nie boją). Patrzeć na ludzi z mapami i przewodnikami w ręku i wymyślać sobie, co za chwilę będą zwiedzać.

To była cudowna niedziela bez problemów, trosk, zmartwień. I chciałoby się więcej takich dni, ale cóż...


1 komentarz:

  1. Cieszę się, że się cieszysz i prawie dziękujesz ;) Ja byłem daaawno 1-2 razy niewiele pamiętam.
    Czy teraz jeszcze się kiedyś wybiorę?
    Ech. Czas nie rzeka...

    OdpowiedzUsuń